Reklamy

Żyjemy w czasach wolnej informacji, ale niestety, podobna wolność dotyczy także dezinformacji, szerzenia fake newsów, czy rozpowszechniania teorii spiskowych. Żeby odnaleźć się w tym komunikacyjnym gąszczu należy posiadać aparat krytyczny, który z wielu różnych powodów nie jest dostępny wszystkim. W kontekście pandemii i w dobie niemal zerowego zaufania do instytucji publicznych, tym większa odpowiedzialność spoczywa na posiadaczach platform komunikacyjnych i autorytetach.

Ludzie są wymęczeni niepewnością, skołowani nadmiarem różnej jakości informacji, często w sytuacji katastrofy ekonomicznej lub zdrowotnej. Dlatego walka z szerzeniem szkodliwych teorii spiskowych wysuwa się na jedno z najważniejszych zadań, jakie dzisiaj muszą podjąć media i autorytety – wystarczy przejść się do dowolnej sekcji komentarzy pod artykułami o pandemii, ba, nawet pogadać z niektórymi członkami rodziny, żeby uświadomić sobie, jak łatwo nawet relatywnie rozsądni ludzie wpadają w pułapkę kłamstw, manipulacji, a czasem skrajnie fantazyjnych teorii. Skutki mogą być opłakane: przeszkody we wprowadzaniu rozwiązań ograniczających rozprzestrzenianie się wirusa to tylko wstęp do szerszych niepokojów społecznych, na których stracimy wszyscy.

Jeszcze kilka lat temu teorie spiskowe były oddelegowane do najciemniejszych zakamarków ezoterycznych pism hobbystycznych i do forów internetowych, gdzie płaskoziemcy podawali sobie rękę ze zwolennikami reptiliańskiej wizji świata. Potem na sile przybrał ruch antyszczepionkowy, który – także dzięki cynicznym, wyborczym flirtom prawicowych polityków – coraz silniej przebijał się do mainstreamu, a “wątpiące” podejście do informacji “oficjalnych” rozlało się dość mocno. Wtedy uderzyła pandemia, a wirus dezinformacji zaczął rozprzestrzeniać się dużo szybciej, niż COVID-19. Zemściły się dekady zaniedbywania edukacji i konsekwentnego obniżania poziomu mediów, które ambicje budowania kapitału kulturowego społeczeństwa zamieniły na celebrycką tubę siania głupoty.

Dzisiaj teorii spiskowych nie musimy szukać w dziwnych zakątkach internetu, co więcej, wstyd kojarzony wcześniej z zainteresowaniami w tym kierunku po prostu przestał obowiązywać. Można pójść do telewizji śniadaniowej i podważać ustalenia naukowców, można nagrywać #hot16challenge i mówić, że wirusa nie ma, można pisać felieton do szanowanego pisma jazzowego, w którym mówi się o tym, że ojciec Billa Gatesa robi szczepionki z ludzkich płodów.

To ostatnie to tylko drobny wyimek z “Koronki do najświętszej przyszłości” Leszka Możdżera, którą opublikował w ostatnim numerze Jazz Forum. Muzyk od lat porusza się po obrzeżach rozsądku, kumając się ze szkodliwymi postaciami w rodzaju Jerzego Zięby. Zaczęło się niewinne – od “uduchowionego” stroju instrumentów w 432 Hz i otwieraniu czakr, skończyło się na podważaniu pandemii. Oficjalne źródła raportują przepełnione szpitale, ale filmy kręcone telefonami przez wścibskich obywateli pokazują je zupełnie opustoszałe. Pojawia się wysyp amatorskich nagrań statków kosmicznych oraz zagadkowych fenomenów optyczno-meterologicznych – pisze zupełnie na poważnie Możdżer. Ale to nie koniec: Lady Gaga publikuje na Twitterze wypowiedzi, w których ostrzega wampiry, żeby sprawdzały krew, bo można trafić na zatrutą, a poźniej występuje jako reprezentantka WHO podczas oficjalnej konferencji prasowej. Nie muszę dodawać, że nic z tego nie jest prawdą. Możemy sobie śmieszkować, ale w tekście pojawiają się dużo bardziej niepokojące tezy: Plemiona afrykańskie, swobodnie wyrażające swoją seksualność, nigdy nie wytworzyły wyrafinowanej formalnie kultury wyrażającej się w arcydziełach literatury, poezji, architektury, muzyki i technologii. To jest po prostu rasizm, przybrany w kolonialne poczucie wyższości białego człowieka. Dalej mamy także powielanie homofobicznych fake newsów: Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne próbuje przeforsować pedofilię jako orientację seksualną (nic takiego nie miało miejsca). No i tradycyjne odbieranie mniejszościom seksualnym prawa do walki o swoje: Korowody 'mniejszości seksualnych’ paradują ulicami miast z pieśnią na ustach i wznoszą różnobarwne flagi. Znaczący cudzysłów to mało powiedziane. Oczywiście, znajdą się i tacy, którzy ten korowód teorii spiskowych, fake newsów i paskudnych opinii będą poczytywać za wyrwany z kontekstu. Zatem jaki to kontekst, co tak bardzo przeraża Leszka Możdżera i popycha w najgłębsze odmęty foliarstwa? Rola seksualności we współczesnym społeczeństwie. Chociaż to też niejasne, temu wywodowi brakuje jakiejkolwiek dyscypliny intelektualnej, więc dotrzeć do rdzenia jest trudno. Wiodący serwis pornograficzny, propagujący bezsensowne wyrzucanie spermy (a przecież orgazm i wytrysk to dwie różne rzeczy) pod hasłem 'zostań w domu’ oferuje darmowy dostęp do swoich zasobów. […] Mężczyźni powinni się nauczyć odróżniać wytrysk od orgazmu, bo brak szacunku do spermy oznacza brak szacunku do dzieci. Kobiety natomiast muszą pojąć, że orgazm to nie jest bioelektryczne rozładowanie, tylko bioelektryczne wyładowanie. Dopiero wtedy zaczniemy się nawzajem zasilać, dzieci będziemy płodzić świadomie, a nowe koronawirusy nie będą potrzebne. Zaiste, świat tych dziwacznych i miejscami wprost idiotycznych obsesji byłby fascynujący, gdyby nie inny kontekst. Leszek Możdżer to wpływowa postać.

Środowisko jazzowe szczyci się swoją apolitycznością, byciem ponad rzeczywistością, czy to przez imponującą skalę rzemiosła, czy wyjątkowe uduchowienie. I w jakimś stopniu to szanuję. Natomiast w reakcjach na tekst Możdżera widać bagatelizowanie problemu, trudną do zaakceptowania pobłażliwość i kompletnie nieadekwatne argumenty o wolności słowa. Czy wolność słowa nie kończy się, kiedy zaczynamy krzywdzić innych? Można by Możdżera zignorować, w końcu nie jest pierwszym celebrytą odklejonym od rzeczywistości, któremu bizantyjski styl życia podpowiada alternatywną wizję świata. Ale Leszek Możdżer ma głos i poważanie w środowisku, co więcej, jest dyrektorem programowym wrocławskiego festiwalu Jazz Nad Odrą. I to chyba najbardziej oburzające, że Krzysztof Maj, dyrektor Strefy Kultury Wrocław, który od wielu lat trzyma lokalną kulturę żelazną i niezbyt kompetentną ręką, ćwierćintelektualne wybryki Możdżera bagatelizuje, arogancko zbywając dziennikarską dociekliwość. Jak to jest, że miasto, które szczyciło się tytułem Europejskiej Stolicy Kultury zatrudnia na wysokiej pozycji człowieka, który szerzy tezy ohydne, nienawistne i rozprowadza fake newsy tak absurdalne, że włos jeży się na głowie?

Najpierw postanowiłem pójść kanałami oficjalnymi, ale miły, młody człowiek oddelegowany w Strefie Kultury Wrocław do kontaktów z mediami nie umiał mi w żaden sposób pomóc, prosząc o pytania na maila. Mimo podesłania wiadomości z wyszczególnionymi cytatami i zdjęciem felietonu Możdżera, przez kilka dni nie doczekałem się żadnego stanowiska. Kolejny telefon był jeszcze ciekawszy – ten sam młodzieniec porównał moją dociekliwość w sprawie Możdżera do ataku kiboli na wykład profesora Baumana, po czym kilka minut rozwodził się nad twórczością naszego wybitnego socjologa. I tak, jak jestem chętny do propsowania Baumana o każdej porze dnia i nocy, tak odrobinę przeraża mnie, że człowiek zatrudniony do rozmów z mediami kompletnie sobie z tym zadaniem nie radzi. Rozmowa z panem Majem była jeszcze krótsza, choć chyba bardziej kuriozalna: na rasistowski cytat odpowiedział, że to nie rasizm i nie widział żadnego powodu, żeby odnieść się do tego, że dyrektor programowy jednego z największych festiwali muzycznych we Wrocławiu publicznie prezentuje poglądy na poziomie foliarza z prepperskiego bunkra.

Tego rodzaju brak odpowiedzialności wpisuje się w szerszy obraz kulturalnych działań Wrocławia, co szczególnie uwidoczniło się w działaniach wokół Europejskiej Stolicy Kultury, którym to tytułem miasto cieszyło się w 2016 roku. Po hucznych obchodach (były fajerwerki, a jakże, dosłowne), oddolne inicjatywy poczuły się porzucone.

Owszem, relatywnie dobrze działa Infopunkt Barbara (i pracują tam ludzie, którzy choć trochę znają się na lokalnej kulturze), a wiele działań aktywizujących dzielnice i podwórka ma swoje korzenie w ESK, ale całość była straconą szansą, kolejnym epickim festiwalem i kolonizacją ze strony wielkich nazwisk. W jaki sposób Ennio Morricone, Rammstein (lol to za mało powiedziane), czy David Gilmour będą stymulować organiczną kulturę w mieście, zachodzę w głowę do dzisiaj, a minęło już kilka lat. Ale tym właśnie żywią się postaci w rodzaju Krzysztofa Maja – zrobienie fotki ze znaną postacią, celebryta kompletnie niezwiązany z miastem na czele ważnego festiwalu, wypełnione tabelki w Excelu i POTĘŻNE liczby, bo przecież liczy się promocja i wizerunek, nie rzeczywiste i długofalowe działanie na rzecz miejskiej kultury. Na tle innych dużych miast Polski wypadamy (jestem dumnym Wrocławiakiem, wbrew wszystkiemu!) nawet nie słabo, co wprost żałośnie i żadne działania PR-owe nie ukryją faktu, że organiczna kultura we Wrocławiu jest w kiepskiej sytuacji, porzucona sama sobie i żebrząca o skrawki z celebryckiego stołu. Słabości festiwalozy i grantozy boleśnie obnażyła obecna pandemia, po której kulturalny krajobraz miasta będzie jeszcze uboższy. Obniżenie czynszów w miejskich lokalach do złotówki to wspaniały pomysł, podobnie jak apel Związku Miast Polskich do rządu w sprawie kultury (prezydent Wrocławia Jacek Sutryk jest mocnym głosem w organizacji), ale poza tym miasto w sprawie kultury nękanej kryzysem nie robi wiele. Zresztą na bierność, arogancję, brak dialogu czy niekompetencję włodarzy miejskiej kultury działacze i działaczki wskazywały jeszcze przed pandemią, a pan Krzysztof Maj w ich oczach to prawdziwy nemesis. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę jego wątpliwe dokonania, podsumowane w obronie oburzających tez Leszka Możdżera.

Pandemia pokazała dobitnie, jak bardzo potrzebujemy kultury lokalnej, organicznej, a jak łatwo zdmuchnąć tę zbudowaną na koncertach za miliony złotych i kolonizację przez wątpliwych celebrytów. Kultura niezależna czy alternatywna jest tańsza w finansowaniu, oraz ma dużo bardziej pozytywne i dalekosiężne konsekwencje dla lokalnej społeczności. Na co wskazywała choćby Agata Diduszko-Zyglewska w naszej ostatniej “Debacie w koronie”. Szczególnie w kontekście idącego kryzysu, który znacząco uszczupli miejską kiesę, warto pomyśleć o zmianie priorytetów, a także o wymianie ludzi na takich, którzy rozumieją powagę sytuacji i znają adekwatne rozwiązania. Ludzie w rodzaju Krzysztofa Maja są nie tylko kosztowni (tylko w 2018 roku na Strefie Kultury Wrocław zarobił 178 822,82 PLN, strach to porównywać do jakiegokolwiek działacza kulturalnego, którego aktywność przekłada się na coś więcej, niż cyferki do publicznych przechwał), ale i skrajnie nieprzygotowani do takich wyzwań. W 2020 powinniśmy wyczyścić przestrzeń publiczną z foliarzy najróżniejszego autoramentu i tych, którzy ich bronią. Kiedy wybuchną antyszczepionkowe zamieszki, może być za późno.

WIĘCEJ